Friday, April 30, 2010

Ostatki

Szczęśliwa siódemka dnia dzisiejszego:
1. Dziesiątki wycałowanych dzieci.
2. Kilkoro wyciskanych nauczycieli.
3. Dwie książki.
4. Jeden młynek.
5. Jedna tradycyjna marokańska sukienka.
6. Jedna kartka i list referencyjny.
7. Setki cudownych „bon voyage”!

à toute à l'heure!

Tuesday, April 27, 2010

Monday, April 26, 2010

Szwajcaria, odsłona pierwsza

Miały być zdjęcia, to są:)
Na początek kilka znad Jeziora Genewskiego, a dokładniej z Laussane i Montreux.




Aniu, starałam się znaleść zdjęcia na którym głupio wyszłaś, ale się nie dało. Dlatego daje takie na którym wygladasz zwyczajnie ładnie.
Na tym poniżej ja i mój wrodzony dar do robienie głupich min na zdjęciach:)










Skarbonka

Przypomniało mi się coś co usłyszałam od moich Marokańczyków. Zastanawialiście się kiedyś dlaczego skarbona jest świnką? To podobno wzięło się z krajów arabskich. Oszczędni muzułmanie chcieli chować gdzieś pieniądze, ale nie wiedzieli gdzie będą najbezpieczniejsze. Aż w końcu ktoś wpadł na pomysł że w „świni”, bo tej przecież nie powinno się dotykać, a tym bardziej zabijać- rozbijać. To tyle:)

Narzekanie =)

Tak sobie dziś pomyślałam że w końcu coś tu napiszę. Obiecałam Ani że napisze coś o niej i dla niej, więc pisze: serdeczne podziękowania dla Ani za bycie najlepszym przewodnikiem w Szwajcarii, oraz dla Michała za przetrzymanie mnie te kilka dni w wyżej wspomnianym kraju. Jednocześnie zapraszam do Brodnicy!
A teraz coś z bieżących wydarzeń. Niedługo wracam do Polski, więc napisze małe podsumowanie, żebym nie musiała później wszystko po 10 razy opowiadać. Zaczną od samej Francji. Ogólnie: na wczasy TAK, na życie NIE. Dlaczego? Już mówię. Wszystko ładnie, pięknie, ludzie mili. Ale ta ich „miłości” jest po stokroć sztuczniejsza niż amerykańska. Uśmiechają się, pozdrawiają, ale jak dowiedzą się że nie jesteś francuzem to już Cię nie lubią. Nie musisz nawet mówić skąd jesteś, bo w większości to i tak nie mają pojęcia gdzie jest Polska. Narzekają na wszelkich ciemnoskórych, a sami ich skolonizowali i ściągnęli do Europy. Tak naprawdę gdyby nie „francuscy inaczej” to mieliby w kraju jeden wielki bajzel. Patrząc tak sobie na Francję zastanawiam się skąd ta ich rzekoma potęga gospodarcza. Polskie skłonności do nie przepracowywania się tu byłyby wręcz rwaniem się do pracy. Brak organizacji widzę na przykład w mojej szkole. Dowiedzieć się czegoś to tak jak wygrać w totka. Wielokrotnie zdarzało mi się że szłam na lekcję i okazywało się ze jej nie ma. I co słyszałam: O, Magdalena, zapomniałam Ci powiedzieć że dzieci idą dziś do kina… Miód malina jednym słowem. Miłością francuzów są zwierzęta, każdy ma po 2 psy i 3 koty, a dodam tylko że najczęściej mieszkają w małych mieszkaniach w wielkim mieście (dobrze znam przypadek Nicei, mniej innych miast Lazurowego Wybrzeża). Tak wspominam o tych zwierzakach, bo swojego czasu miałam z Carlą i Gabrysiem coś w rodzaju zakładu. Założyliśmy się o to kto pierwszy wdepnie w jakaś psią pozostałość. Honor stracił Gabryś. Zakład długo nie trwał, bo jakieś 2 minuty. Trudno tu w coś takiego nie wdepnąć. A wydawałoby się, że to taka Francja-elegancja. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Wracając jednak do szkoły, to moja się nawet udała, choć pewnie bym oszalała gdyby została w niej dłużej. Dzieci jak dzieci, wszędzie takie same. Jedyną ich wadą było to że się nie uczyły. No ale Francuzi z założenia nie uczą się języków obcych, bo po co? Oni w ogóle mało się uczą. Tak sobie pomyślałam, że Francja bez Francuzów byłaby naprawdę świetna. Ale to już niedługo, Muzułmanie szybko się rozmnażają;) Swoją drogą moi Marokańczycy są przecudowni, gdybym nie wiedziała to pomyślałabym że to Polacy, ot tacy swojscy. Wracając po raz kolejny do szkoły muszę napisać, że to dość mała placówka. Wszyscy się znają, o sobie gadają. Tak naprawdę to poznałam dobrze tylko kilka osób, bo reszta nie chciała mówić po angielsku, choć takie mieli przykazanie od Pani Dyrektor. Malika dzielnie radziła sobie z rozwiązywaniem moich wszelkich problemów z ksero i organizacją. Nauczyciele starali się pomóc jak mogli, szczególnie jeśli chodziło o dyscyplinę. Z tą miała trochę problemów, bo nie mogłam w żaden sposób zagrozić dzieciom, chociażby złą oceną. A to dlatego, że żadna z klas nie ma w planie angielskiego, moje lekcje to tylko taki gratis. Swoją drogą u nas dzieciaki już w podstawówce mają języki, a tu 11 letnie dziecko umie raptem „hello” i „thank you”. To pierwsze wymawiając „alo”… Na całe szczęście udało mi się je czegoś nauczyć, zwłaszcza te najmniejsze, którym wyraźnie podobały się lekcje ze mną. Ja w sumie też je najbardziej lubiłam, wdzięczne z nich stworzonka. Szkoda tylko że wszystko zapomną, bo nie wiadomo kiedy teraz będą miały angielski.
Przeczytałam to co napisałam i pomyślałam że to takie jedno wielkie narzekanie, ale już wcześniej pisałam o plusach Francji, więc teraz był czas na minusy.