Sunday, February 05, 2012

Na tureckim kazaniu

Aby niedziela była niedzielą trzeba spotkać się z Panem Bogiem. Msza na którą dotarłam ledwo żywa, była wyjątkowa. Ale najpierw o samej drodze. W czasie 68 minutowego spaceru do kościoła moja towarzyska wysunęła stwierdzenie: nam to chyba nie dane chodzić tu do kościoła. Słowa te wynikała z tych oto przyczyn: tydzień temu nie znalazłyśmy kościoła (planu miasta tu nie uświadczysz), dziś się znowu zgubiłyśmy, szłyśmy bo oblodzonej drodze (czytaj: ulicy, chodniku, schodach), aby pod sam koniec podróży się pośliznąć. MapsGoogle twierdziły że droga do kościoła zajmie nam 28 minut, pod warunkiem że się nie zgubimy. Na całe szczęście wyszłyśmy ponad godzinę wcześniej, różne źródła podawały różne godziny rozpoczęcia mszy, bo dotarłyśmy tam 2 minuty przez rozpoczęciem. W drzwiach stał i witał przybyłych ksiądz w średnim wieku, na wygląd Francuz. Po jego pierwszych słowach z mojej lewej strony padło pytanie: po jakiemu on mówi? Odpowiedź: po turecku. Skąd to zwątpienie? A stąd że z tych pierwszych słów dało się tylko wyłapać jedno: „Allach”. Jak się okazało msza była po turecku, co było to dla nas lekkim zaskoczeniem ponieważ w Internecie było napisane iż kaplica znajduje się przy dawnej Ambasadzie Francji, a msza jest po angielsku. W swoim niedługim (ale sobie dodałam;)) życiu byłam na wielu mszach. Msze te były różne: hiszpańskie- wesołe, portugalskie- otwarte, ale jeszcze nigdy nie byłam na najprawdziwszym tureckim kazaniu.
Następnym razem pójdziemy na mszę po francusku, co by chociaż słowo zrozumieć.

Monday, January 30, 2012

Azja wita!

Erasmus w Azji? Brzmi zachęcająco. Każdy kogo tu spotykamy pyta się nas dlaczego wybrałyśmy Ankarę. Nie wiem dlaczego ich to tak dziwi, przecież to takie piękne miasto i jeszcze bardziej fascynujący kraj. Teraz powinno paść pytanie od czytelnika: co takiego jest w Ankarze?
1. śnieg. Śnieg w górach jest fajny. Chodzenie po nieodśnieżonych chodnikach to już zupełnie inna historia.
2. ludzie. Zapytałyśmy się dziś w autobusie jak dojechać do ambasady i połowa pasażerów, łącznie z kierowcą, przejęła się naszym losem. A pani w piekarni uraczyła mnie chusteczką, gdy zobaczyła że mi się trochę makijaż od śniegu rozmazał. Ludzie są tu przemili.
3. przepisy. Państwo policyjne jak się patrzy. Kartę sim do telefonu musiał kupić nam na swoje nazwisko kolega, bo obcokrajowcy nie mogą mieć tureckich kart. Na policji jeszcze nie byłyśmy, ale to już niedługo. Fajne też jest poruszanie się po mieście. Małe autobusy zatrzymują się dosłownie wszędzie, machniesz ręką i stoi. Taksówkarze trąbią na Ciebie, żeby zwrócić Twoją uwagę na fakt iż jadą. A faktem jest że taksówek i autobusików tu Ci dostatek. To co najbardziej się nam podoba to przechodzenie przez ulicę. Czerwone? Oznacza: idź slalomem między autami, jak coś będzie jechało to kierowca kulturalnie zatrąbi żeby poinformować Cię iż nadjeżdzą. Jak nas coś tu nie potrąci to będzie dobrze.
4. znajomości. Bez znajomości ani rusz. Pierwszego dnia chłopaki zabrali nas na wycieczkę po okolicy i jednym z jej punktów było zapoznanie się z właścicielem monopolowego. A dlaczegóż to? A to po to, aby nas nie oszukał. Mamy teraz znajomości w światku alkoholowym.
5. język. Nikt nie mówi po angielsku, ale dogadać idzie się z każdym.
Za tydzień mamy czuć się tu jak w domu. Czekamy.