Wczoraj pochodziłam trochę po mieście. Spacer wzdłuż wybrzeża i po ścisłym centrum zajął mi jakieś 1,5 godziny. Nad Morzem było oczywiście zimno, ale nie przeszkadzało to morsom w styczniowej kąpieli. Miasto samo w sobie jest ciasne, niektóre uliczki mają może ze 3 metry szerokości. Na wszystkich budynkach błękitno-zielone okiennice, coś pięknego:) Kiedyś wybiorę się na wycieczkę z aparatem to będzie wszystko widać. Jedynej rzeczy której nie da się ani opisać, ani pokazać jest zapach tego miasta. Na zmianę czuć mydła, przyprawy, francuskie potrawy. Zapachy te są tak intensywne, że szczelnie wypełniają zatłoczone, ale powolne uliczki centrum. Coś niesamowitego…
Podczas spaceru zauważyłam że prawie każdy rozumie angielski, ale odpowiada po francusku, oraz nauczyłam się że czerwone światło na przejściu dla pieszych nie oznacza „stój”, a „rozejrzyj się czy nie jedzie samochód i idź”. Nikt się nie przejmuje, nawet gdy policja stoi obok. Ale co kraj to obyczaj...:)
Podczas spaceru zauważyłam że prawie każdy rozumie angielski, ale odpowiada po francusku, oraz nauczyłam się że czerwone światło na przejściu dla pieszych nie oznacza „stój”, a „rozejrzyj się czy nie jedzie samochód i idź”. Nikt się nie przejmuje, nawet gdy policja stoi obok. Ale co kraj to obyczaj...:)
No comments:
Post a Comment